podchodzę bliżej i patrzę
spoglądam między drzewa
próbuję dojrzeć dziewczynę
póki jeszcze mogę
robię kolejny krok
przenikam wzrokiem ciemności
śledzę ją spojrzeniem
słyszę jej głos
szepcze moje imię
daleko w ciemności
ale słyszę ją i zaczynam biec
między drzewami
gnam w kierunku niczego i bez końca…
zachłystując się pędem i mocą
patrzę w ciemny wylot lufy
patrzę w ciemne źrenice Mary Elizabeth
patrzę w oczy śmierci
każda z tych ciemności ma jasny spokój
i wybucha on we mnie wraz z wystrzałem
rozbija się między piersiami
wycieka z krwią
wypada z kulą
zastyga ze świeżą gładką blizną
na tle wspomnienia
może to mnie nigdy nie było?