Chapter 1.7. Wszystko. Wszędzie. Naraz.

31 grudnia 1994 (sobota)

Detroit rozpościerające całą swą przyszłość przed naszymi oczami
Śmiech, dotyk i kradnąca zmysły namiętność

Znieruchomiała w światłach samochodu sylwetka w białej marynarce

Skok, chrzęst rozrywanego metalu, bryzgająca krew
Mary Elizabeth wygięta w łuk z odrzuconą w tył głową
Kawałek drewna sterczący z jej klatki piersiowej
Białe obcasy wbite w nadgarstki

Przerażenie sprowadza wszystko do sekwencji obrazów
Moje palce szukające jej dłoni
Moja dłoń wyszarpująca drewno z jej ciała
Moje ramię odpychające na oślep

Magia koloruje zastygłe obrazy
Krew wypalająca czarne, nieskazitelne piersi
Jasne dłonie z drobnymi piegami stające w płomieniach
Moja krew jak chmura w powietrzu

Ból, rozkosz, szok, ból…
Śliskie gorąco na udach
Wszechogarniające zimno

Dlaczego przepraszasz mnie za jutro?
Zostało nam dziś tyle niedokończonych spraw
Przyszłości rozlanej czarną plamą dookoła mnie

Obrazy wypalają się przed moimi oczami
zmieniając w popiół wszystkie wspomnienia
Zapach domu, ciasta, tytoniu i wiśni
Zapomniane tęsknoty ożyły nagle
I zgasły